Traiskirchen – przedpieklo do raju

Autor: Piotr Wisniowski
Tekst opublikowany w wersji oryginalnej

Byl to poczatek lat osiemdziesiatych , w szkole nie szlo mi najlepiej a perspektywa sluzby w Wojsku Polskim nie byla akurat mazeniem mojego zycia. Moim mazeniem byl swiat po tamtej stronie . Swiat o jakim mowili w radiu “Wolna Europa”, jaki ogladalem kartkujac kolorowe prospekty zachodnich firm albo ten o ktorym opowiadala mi ciocia. Ona byla “tam” od ponad 15 lat kiedy to wyjachala po poznaniu polskiego niemca Edka. Edek mial zeby jak szczur I kulal ale ciocia byla” zakochana” po uszy a Edek pewnie cieszyl sie ze wreszcie ma kobiete. Ciocia pracowala tam w kuchni a Edek w magazynie I tam byli zwyklymi robotnikami . Dla nas jednak byli to bogacze. Jak parkowali swoj Opel “Berlineta” to czesto gromadzil sie maly tlomek dzieciakow I slychac bylo uhy I ohy. Dorosli tylko nieznacznie zerkali z daleka niezrecznie tamujac bulgoczaca zazdrosc, a moze bali podejsc do tamtych za granicy. Ja dumnie stalem obok I udawalem wlasciciela. Czasami dawalem gume do zucia ale pozniej sie wycwanilem I sprzedawalem ja podwa zlote sztuka . Ciocia przywozila duzo zeczy. Najczesciej przyjezdzali do Polski dwa razy w roku na swieta i w lecie na wakacje. W tedy nie wiedzialem ze oszczedzali zeby tu pokazac rodzinie a wiekszosc tych zeczy jakie dostawalismy od nich to byly podarunki innych niemcow” dla tych biednych Polaczkow co cierpia pod ruska okupacja “albo byly to zakupy w sklepach z odzieza z drugiej reki. My o tym nie wiedzielismy i nie mialo to wielkiego znaczenia tym bardziej ze wszysko mialo zachodnie metki I bylo kolorowe w porownaniu do naszej odziezy. Teraz ciocia juz nie przyjezdza, narzeka na polska drozyzne, niemcow z bylego NRD I polakow co nie chca juz u niej pracowac za 200 marek miesiecznie.

Ja bylem ostroznym czlowiekiem, nie lubilem ryzyka na poczatku 1981 roku w szkolne wakacje wykupilem wycieczke do Wiednia. Byl to juz okres wzmozonych ucieczek I duzo sie mowilo o wyjazdach za granice. Wygladalo zle wezwali mnie na komisje a w szkole same dwoje. Trzeba bylo cos robic. Do Wiednia dotarlismy przez Wegry. W autokarze bylo duzo kobiet , w Krakowie dosiadlo sporo ludzi ze Slaska. Na kazdym postoju robili zakupy. Grubialy siatki. W Wiedniu popularna byla wloczka, dobrze sprzedawaly sie polskie “Malboro”. Ja jednak nie robilem zakupow ,udalem sie na na postoj taksowek I poprosilem o kurs do Traiskirchen. Kierowca znal juz taryfe nie bylem pewnie pierwszym ktorego wiozl do tego miasta.

Traiskirchen

Kierowca wysadzil mnie zaraz obok bramy . Pamietam ze byl to wczesny poranek I cala brama wjazdowa byla zablokowana klebiacym sie tlumem. W wiekszosci slychac bylo polskie przeklenstwa.Smierdzialo potem, niestrawionym alkocholem I kwasnymi oddechami. Wartownik w budce leniwie zbieral polskie paszporty, zapisywal z nich jakies dane I co jakis czas wpuszczal kogos z dlugiej kolejki. Minelo kilka godzin kiedy wezwali mnie do srodka. Pierwsze pytania , odciski palcow I zdjecia. Wiekszosc korytarzy zajeta byla przez zelazne prycze. W wielosobowych salach slychac podpite glosy.W niektorych pokojach widac bylo brudne koce przedzielajace je w polowie na czesc gdzie spaly kobiety. Od czasu do czasu przeszedl jakis murzyn lub arab, wzbudzal wtedy nasze zaciekawienie . Ci ca byli tu dluzej radzili pilnowac walizek, niektorzy z nas przywiazywali je sobie do nogi albo starali sie nie spac.Pod koniec 19981 roku wiekszosc nowo przyjezdnych to byli uchodzcy z Polski ale w Traiskirchen mieszkali tez ludzie z bylej Czechoslowacji, Bulgarii I Albanii. Ci byli najgorsi I slyszalem jedna historie o tym jak Albanczycy zabili kilku swoich w jakiejs awanturze o wplywy. Podobno weszli do jednej z sal I walili kogo popadlo metalowymi nozkami od lozek. Zostalo kilka trupow. Nastepnego dnia po ubogim posilku dostalem przydzial do innego obozu “Gotzendorf”. Single tzn samotni mezczyzni w wiekszosci byli kierowani wtedy do tego obozu. Rodziny I malzenstwa rozsylano po roznego rodzajach pensjonatach. Byly dobre gdzie dbano o nas ale byly I takie gdzie bardzo narzekano na racje zywnosciowe. Wlasciciele tych pensjonatow brali nas by zapelnic pokoje czesto ratowalo ich przed bankrotctwem.

Gotzendorf

Gotzendorf to byly koszary wojskowe czesciowo oddane nam emigrantom . Dostalem sie do sali z szesnasciorgiem osob. Ludzie w roznym wieku I pochodzeniu spolecznym, z roznych rejonow polski. Kazdy z wlasnym mazeniem o pieniadzach I lepszym zyciu. Terazniejszosc jednak nie byla wesola . Czesc nie wytrzymywala tych pierwszych dni I wracala a czesc zapominala o mazeniach I znajdowala zadowolenie w oproznianiu “krow” tak okreslalismy tanie wino sprzedawane w trzech litr.opakowaniach. Oboz znajdowal sie kilka kilometrow od najblizszej wioski. W polowie miedzy jedna a druga wsia. Jak sie szlo na prawo to przed wejsciem do osady wital nas duzy czarny napis ‘Polen-Raus” I “ Polnische Schwaine”. Staralismy sie nie zwracac na niego uwagi I dlatego wiekszosc z nas wolala isc w lewo do miejscowosci gdzie wiecej bylo sklepow. W obozie wszysko mozna bylo miec . Czec sprytnych biznesmenow otworzyla sklepiki w ktorych mozna bylo kupic alkochol lub papierosy. Dla tych co chcieli miec cos innego przyjmowali zamowienia lepsi specjalisci. Przez nich napis pokazal sie I po lewej stronie obozu . Z poczatku wspolczuto nam I w zimie zorganizowano nawet zbior zeczy ale pozniej jak sie szlo do sklepu I zaczelo mowic po polsku to za plecami dyskretnie stawal wlasciciel lub ekspedjent I patrzyl nam na rece lub do kieszeni. Dlatego zaczelismy unikac wycieczek do sklepu. Chodzilismy za to zeby zadzwonic do Polski lub kolegi co juz wyjechal “na blache”. Byl to podluzny pasek metalu ktory wkladalo sie do automatu zeby oszukac licznik. W dni wolne od pracy czesto ustawiala sie duza kolejka I ktos kto nie chcial czekac musial isc do nastepnej budki. Pozniej zatrzymywala nas policja ale nigdy nie mielismy klopotu z ukryciem “blachy”. W obozie mieszkali glownie mezczyzni , w naszym bloku mieszkala dziewczyna ale nie pamietam juz jej imienia , pamietam za to jak jej alfons chcial skakac z parapetu po pijaku jak spodobal jej sie inny chlopak. Podobno byla tania rozrywka ale po tym jak ktos sie zarazil stracila duzo klijentow. Dzien w obozie zaczynal sie zwykle na sniadaniu po ktorym ogladalo sie listy na “interwiev”w poszczegolnych ambasadach. Pozniej szlo sie do miasteczka albo drzemalo na swojej pryczy albo pilo I czekalo do obiadu po ktorym czekalo sie do kolacji I dalej pilo I tak do rana. Noc w obozie czesto byla glosna I wiele razy slychac bylo oddalone odglosy bojek, czasami krzyk Stacha . Stachu z reguly spedzal dzien w swojm lozku bujajac sie w przod I tyl z musztardowka w reku. Od czasu do czasu wrzasnal do siebie moze na jakies wspomnienie a moze tylko dlatego zeby wzbudzic nasza uwage. Stachu dawal o sobie znac takze w inny sposob a to wtedy kiedy zapomnial sie wyproznic we wlasciwym miejscu. Od czasu do czasu odwiedzal nas Andzej. Kiedy sprzedal wszysko co posiadal to od czasu do czasu chodzil po salach I zbieral na piwo. Zostaly mo tylko dresy I ciezko bylo sie do niego zblizyc poniewaz strasznie smierdzial amoniakiem. Ze wspomniej utkwilo mi jak pewnego razu na stolowce austriaccy kucharze specjalnie wyrzycili na podloge pudelko pomaranczy I jak ludzie zucili sie do ich zbierania. W obozie byli tez tacy co chcieli pracowac. Chodzilo sie wtedy na stojke pod oboz I ci co mieli szczescie dostawali prace u “bauera” w polu lub na winnicy. Byla to pewnego rodzaju walka bo tylko kilku dostawalo prace na dwudziestu , trzydziestu oczekujacych. Pewnego razu jeden z podjezdzajacych stracil dzwi od swojego auta w momencie jak zucilo sie za duzo chetnych. Za dzien pracy mozna bylo dostac ze 100 szyl , zjesc obiad I wypic wino. W zimie jezdzilismy na odsniezanie Wiednia. Wstawalo sie wtedy o 4 rano zeby byc o 5 pod biorem, wywalczyc soj numerek na lopate z miejscowym elementem I o siodmej byc gotowym do pracy. Naszym szefem byl Jugol I za kazdym razem jak szlismy na miejsce to on przystawal przy koszach na smiecie. Widocznie znal te dobre bo zawsze cos z nich wyjmowal. Najlepsza prace dostalem przy powiekszaniu muru w pewnym domu uciech. Pracowaly tam dwie polki z Krakowa, oficjalnie na sluzbie. Drugiego dnia jeden z nas skaleczyl sie w noge I musielismy go wyniesc na zewnatrz. Wlasciciel byl zly ze zapaskudzil wnetrze krwia a my ze mielismy dodatkowa prace. Ten czlowiek spal w grudniu w swoim maluchu I tak mial nadzieje na zarobienie na lepszy samochod. Jak nosilismy ta ziemie to obok stal Hans. Praca Hansa polegale na tym ze patrzyl nam do wiader w ktorych wynosilismy ziemie I jak doszedl do wniosku ze nie sa wlasciwie wypelnione to dorzycal lopate a czasami to potrafil splunac na buty lub wyzej. W obozie nie bylo cieplej wody, grzalismy ja przy pomocy grzalek zrobionych z dwoch zyletek w duzych metalowych puszkach od konserw. W lazienkach wiekszosc armatury byla zniszczona a dzwi od kabin dawno juz przestaly istniec. Trzeba bylo uwazac na ekstrementy I nocami na onanizujacych sie facetow. Zeby utzrymac cieplo palilo sie w kazdej z sal weglem w zeliwnych piecykach. Tam gdzie mozna bylo robilo sie dyzury I kazdego dnia ktos mial za zadanie przynosic opal I dbac o to zeby nie wygasl ogien. Na rurach czesto wieszalo sie skarpetki .Gorzej bylo z praniem spodni czy koszul, wiekszosc jednak mezczyzn po pewnym czasie zapominala o higienie, otepiale czekalo sie na przepuske do raju tzn rozmowe o wize wjazdowa w jednej z trzech ambasad krajow emigracyjnych. USA, Kanady I Australii. Wtedy ubieralo sie to co jeszcze nadawalo sie do zalozenia miedzy ludzi. Tak na codzien nikt sie niczym juz nie przejmowal a zmysl powonienia obojetnial na najgorsze zapachy. Kiedy likwidowano oboz pod koniec 1982 roku czesc z naszych rodakow dla zartu wylewala wode na te piecyki I na podloge. W obozie co jakis czas ktos tracil swoj portfel I niewiadomo jakby czlowiek uwazal pewnego razu budzil sie bez dokumentow I ostatnich oszczednosci. Mnie przydazylo sie to raz bo pozniej nie bylo juz co mi zabierac. Na interwiev w konsulatach przygotowywalo sie historie o przesladowaniu. Trzeba bylo byc politycznym I miec to jako tako umotywowane. Do USA trafial najgorszy element. O dziwo na ten dzien zawsze trzezwy. Wybite zeby I blizny byly dodatkowym atutem na Amerykanska wize.